Kupowana wołowina chcąc nie chcąc ma trochę chemii, bez której my nie przeżyjemy, za do kowboje świetnie dawali sobie radę ;)
Postanowiłam na testa zrobić własną wersję i użyłam do niej mojego rostbefu.
Myślę, że kolejnym razem zrobię ją na inne sposoby z innymi przyprawami np. dodam trochę sosu Worcestershire, może odrobinę musztardy i czosnek - zobaczymy. Na razie ta wersja bardzo mi się podoba i za chwilę wkładam do piekarnika następną turę.
Składniki:
- kawałek rostbefu 500 g
- garść gorczycy
- chlust oliwy
- 2 garści grubej soli (u mnie himalajska, ale może być morska lub inna)
- łyżka hiszpańskiej pikantnej wędzonej papryki
Posmarowałam mięso i zostawiłam je na min. 2 doby w lodówce.
Następnie pokroiłam w plastry, rozłożyłam na papierze do pieczenia na kratce.
Suszyłam ponad 2 godziny w temperaturze około 70-80 stopni z termoobiegiem.
Myślę, że można również zamarynować osobno kawałki wołowiny, ale skoro i tak robię raz na tydzień rostbef na kanapki dla Chłopaków, wygodniej mi jest mieć go w kawałku.
Ja próbowałam wersji kupnej i nie mogłam jednak tego zjeść :) wywaliłam, choć przyznam szczerze że miałam ogromną ochotę spróbować jak to smakuje :D
OdpowiedzUsuńWersja kupna w pierwszym momencie pachnie jak karma dla kotów lol ;)
OdpowiedzUsuńPoza tym jest strasznie twarda, aż żuchwa boli.
Z domową jest trochę lepiej :D
Super pomysł! Mąż mój uwielbia suszoną wołowinę ;)
OdpowiedzUsuń